Józef Zając SENATOR RP

Aktualności

Było sześciu braci Dorszów…
2 sierpnia 2024

Każdego roku w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego w domu moich dziadków opowiadano wieczorem historię rodziny Dorszów wygnanej z Wejherowa.

Dorszowie dostali hitlerowski nakaz opuszczenia własnego domu i osiedlenia się na Lubelszczyźnie, w starym, opuszczonym domu, który stał niedaleko gospodarstwa Szymona Zająca – brata dziadka. Dom ten został im przydzielony przez niemiecką policję.

Rodzina Dorszów była liczna. W jej skład wchodzili rodzice, sześciu synów i jedna córka. Początkowo Dorszowie żyli z tego, co ofiarowali im sąsiedzi, jednak dzięki swej zaradności i pracowitości, szybko się usamodzielnili.

Młodość rodzeństwa przypadła na czasy niemieckiej okupacji i terroru ze strony band rabunkowych. Aby uniknąć wywózki na roboty do Niemiec, młodzi Dorszowie ukrywali się często w różnych miejscach, ubierali się w to, co mieli sprzed wojny. Aby mieć z czego żyć, wynajmowali się do pracy u miejscowych gospodarzy.

Mimo trudnych warunków, w których przyszło im dorastać, byli prawdziwymi patriotami. Bracia kochali swój kraj tak bardzo, że kiedy otrzymali wezwanie do walki o wolną Warszawę, gotowi byli porzucić swe marzenia i oddać życie za ojczyznę. Przed wyjazdem zaprosili najbliższych na pożegnalne spotkanie przy butelce bimbru. Na zagryzkę mieli jedynie kilka plastrów słoniny i kawałek czarnego chleba. Potem w pięciu wyjechali na tę dziwną wojnę, mając jako uzbrojenie dwa pistolety, koszyk naboi, kilka granatów oraz karabin kawaleryjski z urżniętą lufą.

Jeden z braci został na miejscu – miał on zebrać grupę posiłkową i wyruszyć z nią do Warszawy nieco później. Nigdy tam nie dotarł. Zginął, gdy wraz z innymi próbował przebić się do stolicy przez linię frontu.

Z kolei po jego pięciu braciach ślad zaginął. Po wojnie rodzice wielokrotnie jeździli do Warszawy, próbując dowiedzieć się czegokolwiek o swoich synach. Bezskutecznie… Dopiero po latach pani Sławkowska – emigrantka ze zniszczonej Warszawy, która przez pewien czas przebywała w okolicy, przywiozła wiadomość, że zginęli walcząc w oddziale …

Dorszom pozostała tylko córka, z którą wrócili do Wejherowa, do swojego dawnego domu.

Powstanie Warszawskie zawsze budziło duże emocje, a tragiczne wydarzenia tamtego sierpnia były różnie oceniane. Z jednej strony zwraca się uwagę na niezwykłe bohaterstwo walczących, z drugiej – na bezmyślne decyzje polityczne i wojskowe tych, którzy przebywali zagranicą i sprawy kraju traktowali bez uwzględnienia realiów okupacyjnych. To właśnie tam wydano rozkaz o rozpoczęciu walki, choć było wiadomo, że nie ma żadnych szans na wygraną, a decyzje wielkich mocarstw co do powojennych granic i stref wpływów już zapadły.

Na pewną śmierć wysłano kwiat polskiej młodzieży, nie tylko tej pochodzącej z Warszawy, grając na czułych strunach jej wielkiego patriotyzmu. W czasie beznadziejnych walk zginęło prawie ćwierć miliona mieszkańców stolicy, a samo miasto zostało zrównane z ziemią. Zniszczone zostały również cenne historyczne pamiątki, w tym kolekcje obrazów, ukryte w Warszawie przed lokalnymi bandami rabusiów. W ten sposób przepadły w ogniu powstania między innymi zbiory pałacu w Kozłówce.

Niejednokrotnie, oceniając Powstanie Warszawskie, przypisuje się winę za jego tragiczny przebieg armii sowieckiej, której oddziały zbliżały się wówczas do linii Wisły. To pokazuje naiwność polskiej myśli politycznej. Zawsze było przecież wiadomo, że Rosjanie prowadzą wyjątkowo twardą i przebiegłą grę polityczną i to nie tylko w relacjach zewnętrznych. Liczenie zatem na to, że zaangażują się oni w powstanie, którego celem politycznym była odbudowa przedwojennego, niezależnego systemu władzy, było skrajnie nieodpowiedzialne. Tak tragiczną pomyłkę mogli popełnić tylko ci, którzy niewiele nauczyli się z pełnej goryczy lekcji z września 1939 roku. Za wszystkie błędy władz koszty jak zwykle poniósł naród – cierpliwy i wyrozumiały oraz przyjmujący z niespotykanym gdzie indziej spokojem decyzje swoich polityków.

Powstanie Warszawskie odcisnęło piętno na losach wielu polskich rodzin, takich jak wspomniani Dorszowie. Pamiętam doskonale rozmowę moich dziadków i rodziców z Dorszami, którzy przyjechali odwiedzić nas w latach sześćdziesiątych. Do głębi poruszyło mnie, gdy opowiadali, jak zaraz po wyzwoleniu stolicy w ruinach Warszawy szukali grobów swoich synów.

Myślę, że ci, którzy dzisiaj wspominają tamte dni, powinni również poznać historię Dorszów i wielu innych, podobnych rodzin, których losy zdeterminował sierpień 1944 roku.                          

WARTO POCZYTAĆ