Panie Senatorze, w Polsce jest wiele zapomnianych już zwyczajów wielkopostnych. Czy pamięta Pan, jak wyglądały te zwyczaje w Pana rodzinnej miejscowości?
Okolicznym obyczajem było, że w ostatni dzień karnawału, czyli we wtorek przed Środą Popielcową, wyznaczoną kalendarzem świąt kościelnych jako pierwszy dzień Wielkiego Postu, wszyscy mieszkańcy naszych małych, porozrzucanych po górkach kolonii, organizowali najbardziej wesołe w roku spotkanie, zwane Kusakami. W trudnych latach 50., kiedy wieś obciążona była podatkami i obowiązkowymi dostawami swoich produktów dla komunistycznego państwa, zaopatrzenie takiego spotkania wcale nie była rzeczą łatwą. Toteż każdy przychodził z własną wędliną, ciastami i alkoholem, przekazując je do zasobów wspólnego poczęstunku. Przychodzono całymi rodzinami, z osobami starszymi i dziećmi. Jedynie dwa domy w okolicy miały stosownie duże pomieszczenia, aby wszyscy mogli się tam pomieścić i tam też się to odbywało. Częstowano się zebranymi wyrobami, wzno-szono toasty, grała orkiestra, śpiewano dowcipne piosenki, tańczono do upadłego, a także opowiadano różne ciekawe historie i dowcipy, głównie o nowej władzy. Tuż przed północą gaszono lampy i do pomieszczenia wchodziła widmowa postać w płonącym, niebieskim ogniem nakryciu, zapowiadając czas pokuty, umartwiania i żalu za niespełnione obietnice. Na koniec, tym, którzy brali udział w wojnie 1920 roku, orkiestra grała marsz Pierwsza Brygada, który słuchany był z wielkim szacunkiem i na stojąco. Ostatnia, II wojna światowa, powiększyła grono niekwestionowanych bohaterów naszych kolonii o jedną osobę, a mianowicie tego, który brał udział w bitwie o Monte Cassino i w każde święto paradował w mundurze korpusu gen. Andersa. Po tej ceremonii wszyscy rozchodzili się do domów. Rozpoczynał się okres Wielkiego Postu!
Co najbardziej przestrzegane było podczas Wielkiego Postu?
Podstawową konsekwencją jego nastania było postne jedzenie w środy i piątki, kiedy to nie można było spożywać mięsa, tłuszczów i pić alkoholu. Musiała także zamilknąć nasza wspaniała orkiestra dęta, znakomicie prowadzona przez jednego z kuzynów, zawodowego muzyka pracującego na co dzień w Łodzi, cieszyła się ogromnym powodzeniem w szerokiej okolicy. Wyjątek stanowiły imieniny Józefa, kiedy to zespół, w zmniejszonym składzie, odwiedzał okolicznych solenizantów, grając im marsza i kilka innych utworów, w zależności od przyjęcia. W naszej, istniejącej od XIV w. parafii, odbywały się w tym czasie rekolekcje. Tym, którzy dzisiaj propagują hiobowe wieści o ówczesnych prześladowaniach religijnych chciałbym przypomnieć, że wtedy, w latach 50., zwyczajne lekcje w szkole rozpoczynaliśmy od modlitwy i podobnie się one kończyły, a lekcje religii zawsze prowadzili w szkole księża! Do kościoła chodziło się natomiast głównie na nabożeństwa świąteczne. Istotną trudnością w wypełnianiu tego obowiązku była odległość – ponad siedem kilometrów z naszej kolonii do kościoła. Nie było w tym żadnych przeszkód ze strony ówczesnych władz czy też nauczycieli.
Jak wyglądał Wielki Tydzień i przygotowania do Świąt Wielkanocnych w Pana rodzinnym domu?
Wielki Tydzień zaczynał się dla nas, młodzieży szkoły podstawowej, od Wielkiej Środy, gdyż wtedy rozpoczynaliśmy tygodniowe ferie świąteczne, wpadając tym samym w rytm domowych przygotowań świątecznych. Pomoc lub asysta w dokładnym sprzątaniu domu i jego otoczenia, przyglądanie się pracy dziadka, ojca i osoby zajmującej się wyrobem wędlin, pracy dwóch prababek, babki i mamy, które najpierw przygotowywały wypiek chleba, a potem dwa rzuty różnych ciast i placków, każdy po dziewięć dużych form do pieczenia,niesamowicie fascynujące zajęcie. Po wypieku chleba, a później ciast, dodatkowo dogrzany dużymi szczapami drzewa piec, wypełniały garnki ze specjalnie przyrządzoną kapustą kiszoną z golonkami i żeberkami, obok stawały garnki z kaszą gryczaną, wcześniej odpowiednio sparzoną i dobrze zaprawioną masłem, mniejsze z kaszą jaglaną, a na koniec do pieczenia wstawiano blachy z kaszanką, którą zazwyczaj przygotowywały obydwie prababcie. Wszystko to kończyło się późno w czwartek wieczorem i przez cały piątek można było tylko ślinkę łykać i łapać zapachy dochodzące z komory oraz drugiej, tak zwanej, zimnej kuchni, gdzie składowano głównie pro-dukty mięsne. Do dyspozycji pozostawały jedynie słodkie podpłomyki, które pieczono pomiędzy wsadem chleba, a delikatnymi ciastami. Tak dobrych wypieków nigdy więcej w życiu nie jadłem. W Wielki Piątek, na świąteczny stół, przygotowywano jedynie dodatki w postaci chrzanu zwykłego i tartego, mieszanego ze śmietaną, ucierano czerwone buraki na ćwikłę, sprawdzano smak kwasu chlebowego, gotowano jajka i przygotowywano, wyłożony serwetkami, koszyczek ze święconką, z którym w sobotę, jechał końmi do kościoła, dziadek albo ojciec. Wracając, przywozili butelkę święconej wody, która w Wielki Poniedziałek, służyła do poświęcenia pól.
Natomiast już w sobotę wieczorem rozpoczynano przygotowywania do sporzą-dzenia barszczu wielkanocnego, przynosząc do drugiej kuchni stosowne produkty, po czym, na słabym ogniu, gotowano je krótko, w zalewie barszczowej i pozostawiano je tam aż do rana.
Jak świętowano podczas Wielkanocy? Co można było znaleźć na świątecznym stole podczas uroczystego śniadania?
W niedzielę wielkanocną domownicy jechali na Rezurekcję, by po powrocie zasiąść do uroczystego śniadania. W dużym pokoju przy wielkim stole, nakryty białym obrusem z pełną zastawą na dwanaście osób, przywiezioną przez babkę z Ameryki, spotykała się cała rodzina. Na pięknym, jasno zielonym półmisku, umieszczano dwanaście połówek gotowanych jajek, posolonych i posypanych wiórkami chrzanowymi, dwanaście kawałeczków chleba i tyle samo kawałków wysuszonego na twardo sera oraz kiełbasy. Do tego wszystkiego dołożonych było tyle samo kawałków oczyszczonego chrzanu, po-środku którego stała otwarta solniczka z poświęconą solą. Kiedy przyniesiono duży garnek z cudownie pachnącym barszczem, a wszyscy odświętnie ubrani zgromadzili się w pokoju stołowym, dzia-dek brał ten półmisek w ręce i podchodząc do każdego, w odpowiedniej kolejności oczywiście, składał mu wierszowane życzenia, częstując tym, co było na półmisku. Należało wtedy, stosując odpowiednią formułę, odpowiedzieć na te życzenia, wziąć kawałeczek chrzanu i ma-czając go w soli, ugryźć kilka razy, lub też zjeść w całości. Później trzeba było poczęstować się jajkiem z chrzanem, kawałkiem suchego sera, chlebem i kiełbasą, nakładając je na swój talerzyk, aby dziadek mógł podejść do kolejnej osoby. Ostry i szczypiący smak chrzanu z solą, a później z jajkiem oznaczał, w co głęboko wierzono, smak życia, jakie nas czekało w bieżącym roku. Wtedy rozumiałem, jakie ono może być gorzkie i trudne. Po zakończeniu tej ceremonii, wszyscy zajmowali ustalone miejsca za stołem, a do głębokich talerzy z istną górą drobno pokrojonych produktów, takich jak: boczek, polędwica, kiełbasa, wysuszony ser, gotowane jajko, chleb, słodka bułka i wiórki chrzanu, wlewano pachnący, zabielony domową śmietaną z żółtkami jajek, barszcz wielkanocny. Dopełnione nim po brzegi świąteczne talerze szybko pustoszały, i po ich wymianie na stole stawiano wino i znakomitą jeżynówkę, którą w okresie lata przygotowywały prababcie. Towarzyszyły temu ciasta domowego wypieku. Kto miał jeszcze ochotę, mógł częstować się wędlinami, sałatkami i znakomitą ćwikłą z chrzanem! Potem starsi rozsiadali się na obydwu kanapach oraz krzesłach, trzymając napełnione kieliszki przy sobie i zaczynały się opowiadania i wspomnienia dawnych czasów i tych, którzy żyli i urodzili się w naszym domu. Dla nas, dzieci, oznaczało to, że możemy iść na dwór i bawić się wesoło.
A jak obchodzony był drugi dzień świąt? Co najbardziej utkwiło w Pana pamięci?
Wielki Poniedziałek miał inny rozkład dnia. Najpierw dziadek szedł święcić pole wodą przywiezioną w Wielki Piątek. Ponieważ znajdowało się ono w kilku kawałkach, choć były to już smętne resztki dużego przedwojennego gospodarstwa, to jednak kilka jego kawałków znajdowało się dość daleko od domu i trzeba było czasu, aby je obejść. Po wyjeździe do kościoła na poranną mszę, znowu zasiadaliśmy do stołu, gdzie ponownie podawano barszcz w nieco innym, skromniej-szym wydaniu. Potem schodziła się młodzież i rozpoczynała się „lejka”, czyli oblewanie wodą każdego, kogo udało się złapać. Było mnóstwo zabawy, śmiechu i… płaczu, gdy ktoś niespodziewanie dostał wiadro wody na głowę. Wieczorem najczęściej organizowano w okolicy zabawę taneczną, gdzie grała nasza znakomita i wyposzczona długim oczekiwaniem, orkiestra dęta. Od wtorku zaś zaczynał się nowy okres życia wiejskiego, który już pachniał rozwijającymi się drzewami i całym bukietem nadchodzą-cej wiosny.